Dlaczego wciąż nie udaje mi się oszczędzać?

Pamiętasz swoją pierwszą wypłatę? Ja tak. Było to w 2008 roku. Skończyłem pierwszy rok studiów i zacząłem tłumaczyć seriale telewizyjne z angielskiego na polski. Jak na ówczesne czasy, zarabiałem całkiem przyzwoite pieniądze. Wystarczało mi na studenckie życie i całkiem sporo udawało się oszczędzić. Dziś nie wyobrażam sobie, że mógłbym za taką kwotę przeżyć nawet pół miesiąca, nie mówiąc o oszczędzaniu z niej czegokolwiek.

Skąd wynika ta zmiana? To tak zwana inflacja stylu życia, nazywana również „efektem Diderota”. Francuski filozof, Denis Diderot, w jednym ze swoich esejów opisywał, co przydarzyło mu się, gdy otrzymał w prezencie elegancki i kosztowny szlafrok. Niebawem dostrzegł, że otaczające go przedmioty nie są wystarczająco wytworne w porównaniu z nowym nabytkiem. Najpierw wymienił stary fotel na nowy, obity marokańską skórą. Później zamienił swoje stare biurko na kunsztownie zdobiony sekretarzyk. I tak z czasem nowy szlafrok doprowadził do wymiany całego szeregu przedmiotów, a to z kolei – do znacznych wydatków, a wręcz popadnięcia w długi.

W jaki sposób dotyka to nas we współczesnych czasach? Niemal w identyczny. Zmieniamy pracę na lepiej płatną i czujemy tę zmianę w portfelu. Przeprowadzamy się z wynajmowanego pokoju w mieszkaniu ze współlokatorami do wygodniejszego lokum blisko centrum miasta. Do pracy nie chcemy dojeżdżać już autobusem, więc decydujemy się na samochód, nie gorszej klasy niż ten, którym jeżdżą nasi nowi koledzy. Oczywiście trzeba też wymienić garderobę, w nowym otoczeniu potrzebne przecież będą markowe ciuchy. I co się okazuje? Podwyżka, zamiast poprawić sytuację materialną, doprowadziła do wzrostu wydatków, a nawet zaciągnięcia kredytów, które latami będą drenować naszą kieszeń. Musimy zatem pracować jeszcze więcej i ciężej, szukać jeszcze lepiej płatnej pracy, która pozwoli związać koniec z końcem… I tak wpadamy w błędne koło.

Co zrobić, aby uniknąć tej pułapki?

  1. Pamiętaj, że istnieje zjawisko inflacji stylu życia. Skoro Ty już o nim wiesz, to pierwszy krok już za Tobą.
  2. Policz, ile tak naprawdę warta jest Twoja podwyżka. Przelicz kwoty brutto na netto. Sprawdź, czy nie wpadniesz w wyższy próg podatkowy, co spowoduje, że wypłata przez część roku będzie niższa (jeśli używasz internetowego kalkulatora brutto/netto, korzystaj z takiego, który pokazuje wynagrodzenie w przekroju całego roku, na przykład tutaj). Musisz wiedzieć, jaką kwotą tak naprawdę dysponujesz.
  3. Zaoszczędź przynajmniej część, może nawet połowę dodatkowych pieniędzy. Skoro żyłeś bez nich, to znaczy, że jest to jak najbardziej możliwe. Ustaw od razu zlecenie stałe na rachunku bankowym, które będzie przekazywało ustaloną kwotę na konto oszczędnościowe.
  4. Nie zaciągaj nowych kredytów. Skoro zarabiasz więcej, to nie powinieneś przeznaczać dodatkowych środków na spłatę odsetek od zobowiązań! Teraz łatwiej jest ci oszczędzać, więc nawet jeśli planujesz większy zakup, odłóż go o kilka miesięcy i wykorzystaj ten czas na zgromadzenie odpowiednich funduszy. Może po tym czasie okaże się, że nowy model telefonu jednak nie jest niezbędny do przeżycia? Uwaga o unikaniu kredytów nie dotyczy kredytów hipotecznych. O tym, jak podejść do nich w sposób racjonalny i przemyślany piszemy w innym wpisie.
  5. Nie zmieniaj towarzystwa. Nie chodzi oczywiście o to, żeby unikać nowych znajomości, zwłaszcza z ludźmi, którzy będą ciągnąć nas w górę w różnych aspektach życia! Ale pamiętaj, że dla bezpieczeństwa finansowego ważnym, choć mocno niedocenianym czynnikiem jest to, w jakim towarzystwie się obracamy (wliczamy w to również naszego partnera życiowego!). Jeśli masz znajomych, których dochody i majątek są wyższe niż Twoje, rodzi się silna pokusa, aby dorównać im, przynajmniej w zewnętrznych przejawach zamożności – nowy samochód, drogie ubrania i gadżety i tak dalej. Później dochodzą drogie prywatne szkoły i zajęcia pozalekcyjne dla dzieci. Ciekawe wyniki przynoszą badania dotyczące udziału różnych rodzajów wydatków w zależności od poziomu zamożności (link). Poziom wydatków na rozrywkę jest procentowo dość zbliżony w każdym z decyli, na które ankietowani zostali podzieleni pod kątem swojej zamożności. Czyli – spędzając wolny czas w towarzystwie ludzi o wyższym statusie materialnym niż Twój, prawdopodobnie wydasz znacznie więcej niż oni w porównaniu do swojego dochodu. Dla własnego bezpieczeństwa unikaj znajomości, które powodują, że wydajesz więcej pieniędzy, niż wydałbyś normalnie. Zmiana pracy to moment, kiedy poznajesz nowych ludzi, często lepiej sytuowanych niż ty. Jeśli wcześniej nie wychodziłeś co tydzień na drinki kosztujące po 50 zł za sztukę, nie zaczynaj tylko dlatego, żeby nowi koledzy szybciej Cię polubili. Polubią Cię również bez tego J

Jakie wnioski? Jeśli miałbym podsumować wszystkie porady w najkrótszy możliwy sposób: stąpaj twardo po ziemi i uważaj, żeby woda sodowa nie uderzyła Ci do głowy po sukcesie!

Reklama

Jak oszczędzać na dzieciach?

Tytuł tego wpisu może się niektórym wydać wręcz obrazoburczy. No bo jak to? Oszczędzać na naszych małych skarbach, dla których chcemy wszystkiego, co najlepsze?

Stop. Właśnie takiego myślenia oczekują od Was producenci z branży produktów dziecięcych. A uwierzcie, że jest to ogromna branża działająca na bardzo wysokich marżach. A bardzo istotną pozycją kosztów jest marketing. Marketing, który ma za zadanie wmówić młodym rodzicom, bardzo przejętym swoją nową rolą, że wydając pieniądze zapewniają dziecku wszystko, co najlepsze. Tymczasem, czy rzeczywiście zawsze jest tak, że im więcej wydamy, tym dziecko jest bardziej szczęśliwe? Przyjrzyjmy się pozycjom, na których spokojnie możemy urwać kilka(set, lub i tysięcy) złotych i to w momencie, kiedy nowych wydatków pojawia się sporo, a wsparcie z Programu 500+ zostało już wydane przez Was na używki J

  1. Wózek. Prawdę mówiąc, to jego wybór jest chyba bardziej skomplikowany niż wybór samochodu. Bo z jednej strony ważna jest amortyzacja, ale też żeby lekko się prowadził i żeby mało ważył, do tego żeby miał torbę i uchwyt na kubek… Jednym słowem, mnóstwo bajerów, za które oczywiście trzeba dopłacić. Ale akurat ten przedmiot można spokojnie kupić używany w komisie. A jeśli nowy, to może warto rozejrzeć się wśród polskich marek, zamiast rzucać się na sprzęt, z którym celebrytki pozują na Instagramie?
  2. Ubranka. Ubranka dla niemowląt są słodkie i urocze, to niezaprzeczalnie. Zwłaszcza panie mają tendencję, żeby zachwycać się nimi i nad nimi rozczulać. Wydawanie na nie majątku to jednak gruba przesada, zwłaszcza kiedy uświadomimy sobie, że pierwszych kilka rozmiarów dziecko będzie nosiło najwyżej przez miesiąc czy może półtora. Kiedy kupisz zbyt wiele ciuszków, jest spora szansa, że część z nich stanie się za mała, zanim odetniesz z nich metki! No i pamiętaj, że w rodzinie pewnie masz kogoś z trochę już większym dzieckiem, kto chętnie pozbędzie się zalegających w szafach i pawlaczach ubranek. Jeśli kupujesz nowe, stosuj te same zasady, co w przypadku ubrań dla dorosłych – czyli jak najwięcej na wyprzedażach sezonowych (pamiętaj tylko, że dzieci rosną i letnie ubranka kupowane jesienią muszą być odpowiednio większe, aby przydały się za rok).
  3. Odzież ciążowa. Wszystko, co ma przedrostek „ciążowy” jest automatycznie znacznie droższe od identycznego produktu, ale bez tego magicznego przymiotnika. To prawie tak samo, jak w przypadku usług i przedmiotów „ślubnych” – wiązanka kwiatów kosztuje 50 zł, ale już wiązanka ślubna (prawie identyczna) – 200 zł. Odzieży ciążowej można poszukać używanej, na licznych promocjach w dyskontach, albo po prostu – kupując trochę większy rozmiar odzieży „normalnej”.
  4. Podgrzewacze i wyparzacze do butelek. Drogi sprzęt produkowany przez praktycznie każdą globalną firmę działającą w sektorze dziecięcym. Funkcjonalność identyczna, jak garnka z ciepłą wodą, a sprzęt zajmuje mnóstwo miejsca. Odradzałbym zakup przed pojawieniem się dziecka – po kilku tygodniach sami zobaczycie, czy takie urządzenia w ogóle będą wam potrzebne.
  5. Zabawki. Po pierwsze, dziecko dostanie ich mnóstwo od dziadków i krewnych, którzy Was odwiedzą wkrótce po porodzie. Po drugie, niemowlak w pierwszych miesiącach życia nie potrzebuje szczególnie wymyślnych urządzeń, najlepiej bawi się na rękach u rodziców. A kiedy już zacznie samodzielnie odkrywać mieszkanie, to puste pudełka, poduszki i inne przedmioty codziennego użytku będą równie interesujące, jak wypasiony, grający i świecący zestaw za miliony monet.

Jak widzicie, warto oszczędzać niemal na wszystkim. A czy są pozycje, na których oszczędzać nie warto? Oczywiście – przede wszystkim w kategoriach „zdrowie” i „bezpieczeństwo”, czyli:

  1. Fotelik samochodowy. Bez dwóch zdań, kupujemy nowy i z atestem. Używany może być tańszy, ale czy masz pewność, że nie uczestniczył wcześniej w wypadku samochodowym? Czyli – kupujemy tylko nowy.
  2. Badania i leczenie. Sprawa też jest oczywista, na zdrowiu nie oszczędzamy – pisaliśmy o tym już wcześniej. Naturalnie jeżeli nie dzieje się nic złego, to można poczekać na badanie ze skierowania w publicznej służbie zdrowia, zamiast płacić za nie prywatnie. Tak samo w większości przypadków wszelkie suplementy diety dla dzieci to najzwyklejsze wyciąganie pieniędzy, w dodatku potencjalnie szkodliwe dla zdrowia w przypadku, gdy zaczniemy używać ich zbyt wiele.

Pewnie zauważyliście, że wszystkie porady dotyczą niemowląt i małych dzieci. Dlaczego? Po pierwsze – w tej kategorii wiekowej mam doświadczenie. Po drugie – pojawienie się na świecie dziecka, zwłaszcza pierwszego, to moment, w którym naprawdę łatwo popłynąć z wydatkami i zagracić dom mnóstwem sprzętów, które okażą się niepotrzebne.

Jak Oszczędzać: Ciąć Wydatki czy Zwiększać Dochody?

Wiemy już, że oszczędzanie jest niezmiernie ważne. Wiemy też, jak nie oszczędzać. Teraz wreszcie zajmiemy się tym, co tygryski ciekawi najbardziej, czyli jak więcej oszczędzać. Cóż, wyjścia są dwa. Aby zwiększyć swoje oszczędności, musicie albo zredukować swoje wydatki, albo zwiększyć swoje dochody. Proste, prawda? Ale co jest lepsze? Jak to się mówi, trwa spór w doktrynie – w tym wpisie postaramy się rozwikłać ten jeden z największych sporów w finansach osobistych.

Lepiej zwiększać dochody czy ciąć wydatki?

Dlaczego lepiej ciąć wydatki?

Jedni rabini twierdzą, że lepiej ciąć wydatki. Dlaczego? Redukcja wydatków nie tylko bowiem powiększa twoje oszczędności każdego miesiąca, ale także zmniejsza ilość potrzebnego kapitału na utrzymanie twojego standardu życia na emeryturze. Zamiast inflacji stylu życia mamy tutaj deflację stylu życia. Czyli oszczędzasz więcej, a musisz odłożyć mniej, co oznacza, że cały proces zajmie ci mniej czasu.

Rozważmy przykład. Załóżmy, że zarabiasz 3 kafle, a wydajesz 2,5 kafla miesięcznie. Oszczędzasz zatem 500 zł, co oznacza, że przy twoich wydatkach musisz oszczędzać 5 miesięcy na jednomiesięczny bezpłatny urlop (zakładamy brak odsetek czy dywidend jakichkolwiek). Załóżmy teraz, że tniesz wydatki do 2 kafli miesięcznie, czyli oszczędzasz teraz 1000 zł miesięcznie. Ponieważ twoje koszty utrzymania spadły do 2 tysięcy zł, oznacza to, że musisz oszczędzać teraz nie 5 miesiący, ale tylko 2 miesiące! Magia, co?

            Do tego warto pamiętać, że gdy nie wydajesz np. 15 zł na kawę w starbuniu, to nie oszczędzasz 15 zł, ale znacznie więcej, bo 15 zł zainwestowane nawet na niewielki procent po kilkudziesięciu latach urasta do znacznie więcej kwoty. Po 30 latach na 4 procent te 15 zł przekształca się w prawie 50 zł.

Dlaczego lepiej zwiększać dochody?

Konkurencyjna szkoła talmudyczna twierdzi, że dużo lepszym pomysłem na wzrost oszczędności jest powiększanie dochodów. Dlaczego? Cóż, dochody można teoretycznie zwiększać w nieskończoność, sky is the limit. Oczywiście, z tą nieskończonością to trochę przesada, ale potencjał jest zdecydowanie większy niż przy cięciu wydatków, zwłaszcza przy niskim poziomie życia. Rozważmy przykład. Jeśli ktoś zarabia pensję minimalną, to dostaje na rękę nieco ponad 1900 zł. Załóżmy, że taka osoba ma wynajmowany pokój i inne stałe opłaty wydaje 1000 zł. Oznacza to, że na tzw. życie zostaje 900 zł. A jeść coś trzeba. Oczywiście, nawet z tej sumy da się coś odłożyć, ale nie oszukujmy się: nie będą to porażające sumy. A jeśli chcemy nie tylko oszczędzać, ale także prowadzić zdrowy tryb życia i mieć kiedyś komfort życia cokolwiek większy niż studencki to jednak jedynym sensownym rozwiązaniem jest powiększanie dochodów.

            Poza tym wzrost dochód umożliwia nam zwiększenie naszego standardu życia, zaś redukcja wydatków to tylko (albo aż!) odłożenie konsumpcji w przyszłość.

Wzrost dochodów jest ważny z jeszcze jednego powodu. Umożliwia nam dokonywanie inwestycji w swój kapitał ludzki i rozwijanie cenionych umiejętności na rynku pracy, dzięki czemu w przyszłości będziemy mogli zarabiać jeszcze więcej. Gdy będziemy zawsze za wszelką cenę oszczędzać – w tym kosztem niezbędnych inwestycji w siebie – to możemy obniżyć swój potencjał do powiększania oszczędności w długim terminie (o tym, jak nie oszczędzać, pisaliśmy tutaj).

Wielka Synteza

Część z Was pewnie już spostrzegła, że powyższa debata nie ma specjalnie sensu. Odpowiedź na pytanie „czy lepiej ciąć wydatki, czy zwiększać dochody” zależy od sytuacji, w której jesteśmy. Jeśli jesteśmy studentami, którzy zarabiają pensję minimalną i mieszkają w piątkę w kuchni, to odpowiedź jest prosta: powiększanie dochodów. Bo dochody są bardzo niskie, a wydatki jeszcze niższe, więc nie ma za bardzo z czego ciąć. Jeśli zaś jesteśmy menedżerami wyższego szczebla w korpo i zarabiamy już bardzo dużo, ale dopadła nas inflacja stylu życia (o inflacji stylu życia napiszemy niebawem) i nasze wydatki są również bardzo wysokie, to odpowiedź też nasuwa się sama: cięcie wydatków.

            Powyższa debata nie ma sensu z jeszcze jednego powodu. Bo tak naprawdę obie strony mają rację. Albo w sumie nikt nie ma racji i wszyscy się mylą. Kluczem do powiększania oszczędności jest bowiem jednoczesne powiększanie dochodów oraz cięcie wydatków. Nawet nie tyle cięcie wydatków, co trzymanie ich w ryzach, aby nie dopuścić do inflacji stylu życia. Co ważne, w sumie wydatki mogą nawet wzrastać wraz z dochodami – ważne jednak, aby nie wzrastały w tym samym tempie co dochody. Czyli wydatki mogą nawet wzrastać w wymiarze absolutnym – ważne, aby spadały jako procent dochodów.

            Wróćmy do naszego przykładu osoby, która zarabia 3 kafle, a wydaje 2,5 tysiące, czyli oszczędza 500 zł, czyli 16,66 proc. zarobków. Załóżmy teraz, że zaczyna zarabiać 4000 tysiące, czyli o jedną trzecią więcej. Przy niezmienionych wydatkach, będzie to oznaczać 1500 zł oszczędności, czyli 37,5 proc. Jeśli wydatki wzrosną do 3 tysięcy, czyli o 20 proc., to stopa oszczędności i tak wzrośnie do 25 proc. Wzrost dochodów przekłada się w takiej sytuacji jednocześnie na powiększenie standardu życia oraz zwiększenie stopy oszczędności – czyli prawdopodobnie najzdrowszą kombinację w długim okresie. Ważne tutaj, aby nie pozwolić na inflację stylu życia – jeśli wydatki wzrosłyby również o tysiąc złotych, czyli jeśliby całą podwyżkę konsumowali, to wtedy nasza stopa oszczędności spadłaby do 12,5 procent!

            Podsumowując: najlepiej systematycznie powiększać dochody (jednak do momentu, w którym byśmy musieli sprzedać swoją duszę), trzymając jednocześnie wydatki w ryzach. Prawda, że proste? 🙂

Samochód – czy i jaki warto?

Zastanawialiśmy się, czy w ogóle zabierać się za ten temat. Ostatecznie nie jesteśmy szczególnie dobrymi specjalistami w dziedzinie motoryzacji. Arkadiusz nie ma w ogóle własnego samochodu, a ja przez całe życie mam dopiero drugi, a oba typowo użytkowe. Jednak dla wielu osób wydatki związane z samochodem są istotną częścią domowego budżetu, a sam zakup auta – jednym z bardziej znaczących wydatków – może nie w życiu, ale w okresie kilku lat – na pewno.

Pierwsze pytanie, jakie powinieneś sobie zadać przed wyprawą do salonu albo uruchomieniem strony z ogłoszeniami brzmi: czy ja w ogóle potrzebuję samochodu?

Sam takie pytanie sobie zadawałem mając już własny pojazd. Mieszkałem wtedy w samym centrum Warszawy. Do pracy chodziliśmy z żoną pieszo. Nie mieliśmy dzieci, które trzeba zawozić do przedszkola albo na zajęcia sportowe. A kiedy już potrzebowaliśmy wrócić z knajpy późno wieczorem – wejście Ubera na rynek spowodowało taki spadek cen, że koszt powrotu dwóch osób był zwykle niższy niż koszt jednego drinka. Jedynym powodem, dla którego samochód był nam potrzebny były regularne wizyty u rodziny w odległych miastach. Zastanów się, czy Twoja sytuacja nie jest podobna. Może naprawdę taniej jest użyć taksówki, car-sharingu, czy nawet komunikacji publicznej (której osobiście nie lubię, ale czasem jest niezbędna)? Może warto zainwestować w znacznie tańszą od samochodu hulajnogę elektryczną, którą możesz złożyć i zabrać ze sobą do sklepu czy biura?

No dobrze. Jednak potrzebujesz samochodu. Jakie w takim razie są opcje?

  1. Zakup za gotówkę
  2. Zakup na kredyt
  3. Leasing
  4. Najem długoterminowy / leasing z wysoką wartością końcową

Ad 1.

Najbardziej rozsądna opcja, jeśli nie prowadzisz działalności gospodarczej i samochód nie będzie Twoim narzędziem pracy.

Jaki drogi samochód kupić? Moim zdaniem wartość Twoich od 3 do 6 pensji to rozsądny przedział. Brzmi na niewiele? Może tak, ale pomyśl nad tym w inny sposób. Czy chcesz ponad pół roku swojej pracy przeznaczyć na przedmiot, który będzie generował koszty i systematycznie tracił na wartości? Pamiętaj też, że sam koszt zakupu to nie wszystko – trzeba doliczyć naprawy (wcale nie takie tanie; zaraz po zakupie na pewno będzie potrzebny większy serwis, a ), przeglądy, zakup i wymiany opon, ubezpieczenie (uogólniając: tym droższe, im droższy samochód), parkingi, myjnie… Jest tego trochę. Poza tym – im droższy samochód, tym bardziej będziesz stresował się, czy nie zostanie skradziony, uszkodzony. Po co dokładać sobie stresów?

Nowy czy używany? Stosując kryterium trzech pensji, odpowiedź dla większości z nas jest już oczywista J Nowy samochód ma oczywiście pewne zalety: ma gwarancję, znasz jego historię i przy odpowiedniej eksploatacji powinien posłużyć jeszcze wiele lat. Wady? Przede wszystkim ogromna utrata wartości w pierwszych latach i wysokie koszty eksploatacji (pamiętam, że kiedy kolega pokazał mi fakturę za wymianę klocków i tarcz hamulcowych w jego nowym BMW, prawie spadłem z krzesła).

Samochód używany też oczywiście może być skarbonką bez dna. Dlatego ryzykownie jest kupować auta znane z wysokich kosztów eksploatacji i napraw (zdobycie takiej wiedzy to kwestia kilkunastu minut w internecie, zrób research, zanim wydasz ciężko zarobione pieniądze!). Raczej nie poluj na „okazje cenowe” – czasem lepiej przepłacić za pojazd, ale w zamian mieć pewność co do jego historii. Jeśli nie znasz się na samochodach (ja na przykład się nie znam) warto poprosić o pomoc w zakupie kogoś zaufanego i bardziej doświadczonego, ewentualnie przed transakcją pojechać do warsztatu samochodowego.

Ad 2.

Skoro nie stać Cię, żeby zapłacić za samochód 10.000 zł, to czy stać Cię, aby zapłacić 15.000 zł za dokładnie ten sam pojazd, tyle że w ratach? Pamiętaj również, że skończysz go spłacać za kilka lat, kiedy będzie już wart o wiele mniej. Samochód (prawie każdy) traci na wartości. Jest dobrem typowo konsumpcyjnym. Moim zdaniem nie warto.

Ad 3.

Leasing nowego auta ma pewien sens wtedy, kiedy prowadzisz działalność gospodarczą. Będziesz miał prawo do odliczania części kosztów leasingu i części podatku VAT (aczkolwiek rząd w ostatnich latach systematycznie stara się ograniczać możliwości odliczeń – nie będę się zagłębiać tutaj w szczegóły dotyczące tego, jak rozliczać koszty pojazdu).

Jednak nie dajmy się zwariować – to, że możesz wrzucić ratę leasingową w koszty i obniżyć płacone podatki NIE ZNACZY, że zarabiasz (niby to oczywiste, ale znałem ludzi, którzy twierdzili, że jest na odwrót). I tak wydajesz pieniądze, i tak masz zobowiązanie do spłaty każdego miesiąca raty za przedmiot, który nieubłaganie traci na wartości. Jeśli przejeżdżasz dziesiątki tysięcy kilometrów rocznie i dzięki temu zarabiasz, potrzebujesz niezawodności i komfortu – taki wydatek ma oczywiście sens. Jeśli bierzesz auto w leasing tylko po to, żeby sąsiad zazdrościł nowego wozu i żeby pojechać raz w tygodniu do marketu – chyba nie warto.

Ad 4.

Najem długoterminowy (czy też leasing z wysoką wartością końcową) to z kolei twór jeszcze bardziej podstępny. Możesz cieszyć się samochodem niezłej klasy płacąc znacznie niższą ratę niż w przypadku typowego leasingu. Pamiętaj, jednak że pod koniec umowy zostajesz z wyborem – zakupić pojazd za relatywnie wysoką cenę albo… oddać go dealerowi i zostać z niczym, choć przez 2 lub 3 lata każdego miesiąca z Twojego konta ubywała niezła sumka. Zanim sięgniesz po taki leasing, pomyśl o złych scenariuszach – pieniądze wydajesz i tak, ale co wtedy, gdy stracisz pracę? Samochód kupiony za gotówkę pozostanie Twoją własnością. Gdy przestaniesz spłacać raty, komornik błyskawicznie sięgnie po Twój wymarzony pojazd. Dodatkowym argumentem przeciwko takiemu leasingowi, który przemawia przynajmniej do mnie, jest fakt, że wartość odkupu zależy w pewnym stopniu od przebiegu i stanu pojazdu na koniec umowy. Po pierwsze – nie lubię deklarować się i ograniczać na przyszłość. A może zechcę pojechać do Portugalii i z powrotem? Po drugie, jeśli mam się denerwować każdą ryską i wgnieceniem – to wolę nie.

Na koniec opowiem Wam osobistą anegdotkę. Jak wiecie, pracowałem wiele lat w bankowości inwestycyjnej. Oglądaliście „Wilka z Wall Street”? W Polsce nie wygląda to AŻ tak, ale da się odczuć pewne echa tamtego świata. Zegarki warte kilka (albo kilkanaście) średnich krajowych. Buty szyte na miarę we Włoszech. Samochody… Domyślacie się pewnie, że raczej nowe, szybkie i marek premium. W dużej mierze po to, aby klienci obracający ogromnymi pieniędzmi nie pomyśleli, że mają do czynienia z kimś niepoważnym. A ja? Przez cały czas mojej pracy miałem jeden samochód – kilkunastoletnią Hondę wartą… No, delikatnie mówiąc – bardzo niewiele wartą. Kiedy sprzedałem ją niedawno studentowi z Ukrainy, nie wystarczyło mi nawet na mebelki do pokoju dziecięcego. I wiecie, jaki wpływ miało to na moją karierę? Żaden. Koledzy czasem się pośmiali z Hondy, ja pośmiałem się razem z nimi. Klienci? Większość z nich nawet nie zauważała, czym przyjeżdża doradca. A ja miałem komfort psychiczny wiedząc, że po pierwsze znam na wylot bolączki auta i raczej nie zaskoczy mnie duża awaria, a po drugie – ani trochę nie stresuję się zostawiając pojazd na parkingu. Zarysują? Trudno. A kręcący się pod Dworcem Centralnym samozwańczy „parkingowi” pobierający „złotóweczkę za popilnowanie” nawet do mnie nie podchodzili, nie spodziewając się chyba, że mogę być wypłacalny.

Czy na pewno potrzebujesz zatem tego nowego, fajnego samochodu?

Dbajmy o higienę… finansową!

W dawnych czasach ludzie bardzo rzadko się myli. Wielu sądziło, że kąpiel nadmiernie wygładza skórę i otwiera pory, przez co człowiek miał się stawać bardziej podatny na choroby. Królowa Elżbieta zbuntowała się tym zabobonom – i kąpała się raz w miesiącu!

            Od tamtych czasów dokonaliśmy z pewnością niebywałego postępu jeśli chodzi o higienę osobistą. Codziennie bierzemy prysznic, kilkukrotnie myjemy zęby itd. Obecna epidemia jeszcze bardziej uświadomiła nam, jak ważna jest higiena. Teraz jeszcze częściej i dokładniej myjemy ręce. Niektórzy wychodzą z domu tylko w maseczce i rękawiczkach. Po powrocie do mieszkania dezynfekujemy ręce. I później wielokrotnie je jeszcze myjemy mydłem. Wszystko to jest piękne i chwalebne!

            Ale czy w takim samym stopniu dbamy o naszą higienę… finansową? Zastanawiasz się, o co chodzi i jak to zrobić? Już służymy pomocą! Użytecznych zasad jest pełno, od drobniejszych porad typu „nie rób zakupów na głodniaka i bez listy” po te poważniejsze. Skupmy się tutaj na tych podstawowych

  1. Postaw diagnozę, czyli dowiedz się, na co wydajesz pieniądze. Marcin Iwuć cytuje często Johna C. Maxwella, który napisał „Zrobić budżet, to wskazać swoim pieniądzom, dokąd mają iść, zamiast się zastanawiać, gdzie się rozeszły”. Gdy nie wiesz ile i na co wydajesz, to nie poprawisz specjalnie swojej sytuacji. Aby wiedzieć, którędy podążać, musisz wiedzieć, gdzie się znajdujesz. Lekarz przed leczeniem najpierw stawia diagnozę. Dlatego zrób budżet (poświęcimy temu zagadnieniu osobny wpis).
  2. Niech zdrowie będzie najważniejsze, czyli płać najpierw sobie. Nie chcesz robić budżetu, bo tak jak ja, jesteś leniwy? Dobrze, nie musisz. Budżet jest tylko narzędziem, mającym umożliwić Ci większe oszczędności. Możesz więc od razu przeskoczyć ten etap, ale tylko jeśli ustawisz sobie stałe zlecenie na konto oszczędnościowe. Tuż po tym, jak wpływa na Twoje konto pensja. Czyli płać najpierw sobie! Tak jak pierwszą rzeczą po obudzeniu się jest prysznic i mycie zębów, tak pierwszą rzeczą po otrzymaniu pensji powinno być wpłacenie określonego procentu na konto oszczędnościowe. Im wyższego, tym oczywiście lepiej, ale zacznij od 10 proc., może być teraz nawet 5 proc. albo nawet 1 proc. (z perspektywą zwiększania tej wartości, jak już się przekonasz, że za 99 proc. pensji też jesteś w stanie przeżyć), ale płać najpierw sobie, bo inaczej zawsze wydasz wszystko to, co wpływa Ci na konto.
  3. Wydawaj higienicznie, czyli mniej niż zarabiasz. Jeżeli chcesz schudnąć, to musisz przyjąć mniej kalorii niż spalić (to jest oczywiście pewne uproszczenie, ale w końcu to nie blog dietetyczny). Podobnie z finansami osobistymi. Jeśli będziesz wydawać wszystko co zarabiasz (albo, nie daj Boże, nawet więcej), to nie osiągniesz majątku, nie zbudujesz ani nie nabędziesz odporności finansowej. Jeśli nie będziesz kontrolować wydatków, nie powstrzymasz inflacji stylu życia. Ważne jest to nie ile pieniędzy zarabiasz, ale ile zatrzymujesz!  Kontroli wydatków służy właśnie budżet. Ale zauważ, że jeśli będziesz płacić najpierw sobie, to automatycznie będziesz wydawać mniej niż zarabiasz! Jakąkolwiek metodę wybierzesz (przy czym one się nie wykluczają, a najlepiej je łączyć!), najważniejsze aby zacząć napełniać sakiewkę i aby wyjmować z niej mniej niż się do niej wkłada!
  4. Zmyj z siebie zadłużenie. Jasne, z niektórych form długu można rozsądnie i z pożytkiem korzystać. Ale dla większości osób większość długów z pewnością nie jest higienicznych. Na pewno nie przybliżają Cię do bogactwa. Umożliwiają nam natychmiastową gratyfikację kosztem konieczności późniejszych spłat odsetek. Tak samo jak śmieciowe jedzenie – cieszymy się frytkami z colą ze szkodą dla naszego organizmu w przyszłości.
  5. Chroń kapitał przed rdzą. Inwestowanie jest bardzo ważne, ale jeszcze ważniejsza jest ochrona kapitału, zwłaszcza obecnie. Nie będziesz zdrowy, jeśli nie dbasz o swoje ciało. Nie dojdziesz do bogactwa, jeśli nie dbasz o swój kapitał. Jak pisał George Clason w Najbogatszym człowieku w Babilonie, „nie powierzaj ceglarzowi kupna klejnotów”. Co to oznacza? Nie inwestuj w rzeczy, na których się nie znasz! Nie inwestuj w szemrane interesy, w piramidy finansowe oferujące wysoką stopę zwrotu bez ryzyka. Pamiętaj, nie ma inwestycji bez ryzyka, a generalnie wyższą stopę zwrotu można osiągnąć tylko akceptując wyższe ryzyko! Nie daj się zwieść wysokim procentom oszustom. I nie pożyczaj swoich pieniędzy jeśli nie masz gwarancji spłaty. Teraz sytuacja jest wyjątkowa, więc warto pomagać najbliższym. Ale warto też pamiętać, że różni wujkowie i szwagrowie będą chcieli wykorzystać Twoją dobroć. Cóż, nie są łatwe wybory, ale na pewno lepsza odrobina ostrożności niż wielki żal.
  6. Profilaktyka jest najważniejsza, czyli oszczędzaj oraz inwestuj. Dbamy o higienę z myślą o przyszłości. Gdy dziś nie umyję zębów, jutro mogę mieć próchnicę. Podobnie z finansami. Powinniśmy myśleć o przyszłości, zabezpieczając środki na przyszłe dni – czy to na czarną godzinę, czy na emeryturę, gdy nie będziemy mogli już pracować. Gdy organizm jest słaby, jest podatny na infekcję. Gdy nie mamy poduszki finansowej, jesteśmy podatni na kryzys. Wiemy, teraz, w czasach pandemii, oszczędzanie oraz inwestowanie z myślą o dalszej przyszłości schodzi oczywiście na dalszy plan. Ale generalnie powinniśmy nie tylko dbać o posiadany już kapitał, ale także go pomnażać. Zresztą sama ochrona kapitału nie jest taka banalna w inflacyjnym środowisku. W takich warunkach musimy zachowywać się jak Czerwona Królowa i biec ile z sił, aby utrzymać w tym samym miejscu! Jeśli nie będziesz się mył, to będziesz stawał się coraz brudniejszy. Podobnie jeśli nie będziesz oszczędzał oraz inwestował, pomnażając majątek, to będziesz stawał się realnie coraz biedniejszy. A tego przecież nie chcemy!

O tym, dlaczego jesteś nieszczęśliwy. I co ma szczęście do finansów osobistych.

Niech zgadnę. Pragniesz szczęścia. Jak każdy z niemalże 8 miliardów ludzi na świecie. Ale, zaryzykuję takie stwierdzenie, że nie do końca czujesz się szczęśliwy. Niby wszystko układa się świetnie, ale coś tam jednak cię uwiera, nie do końca jesteś usatysfakcjonowany, mogłoby być lepiej. Jeśli nie mam racji i jesteś w pełni spełniony – to wspaniale, nie musisz czytać tego wpisu. W ogóle nie musisz czytać tego bloga, ani nic nie musisz – wszak osiągnąłeś pełnię szczęścia, więc nieważne czy jesteś bogaty, czy biedny, i tak nic nie jest w stanie zakłócić twojego radosnego spokoju.

            Jednak jeśli nie jesteś tybetańskim mnichem w stanie nirwany, to pewnie jednak zastanawiasz się, jak być bardziej szczęśliwym. Ja ci tego nie powiem, bo to jest chleb, który każdy musi samemu upiec, ale powiem ci, dlaczego nie jesteś szczęśliwy. I dlaczego wydajesz za dużo pieniędzy. OK, no to do rzeczy!

            Większość ludzi po prostu niewłaściwie definiuje szczęście. Dla wielu z nas szczęście to pewien bardzo pozytywny stan emocjonalny, euforyczny moment. Wiecie, co mam na myśli: skok ze spadochronu, chwila erotycznego uniesienia, wakacje w egzotycznym kraju, kubełek lodów czekoladowych, romantyczny spacer po plaży, ryk auta sportowego, argentyński stek i lampka wina w drogiej knajpie, nowa markowa sukienka dorwana na wyprzedaży, pocałunek w deszczu, nowe, większe mieszkanie, i przede wszystkim głaskanie szczeniaczków. Jeśli wciąż nie wiecie, o czym mówię, to wejdźcie na fejsa i zobaczcie, co wrzucają wasi znajomi.

No i wszystko pięknie – kto nie kocha szczeniaczków? – ale jest jeden problem. Emocje nie trwają długo. Zatem i tak rozumiane szczęście nie trwa długo, lecz szybko się ulatnia. Dlatego ścigamy jeden cel za drugim w nieustannej pogoni za szczęściem, które jednak nigdy nie gości w nas na trwałe. Wiecie, o co chodzi. Mówimy sobie: „jeśli tylko znajdę chłopaka, to będę szczęśliwa”. Albo „gdy tylko dostanę awans, to już na pewno będę szczęśliwy”. Później łapiemy króliczka i – nic, pustka. Przygnębienie. Rozczarowanie. Zniechęcenie. Wypalenie zawodowe. Depresja. A może i nawet kredyt hipoteczny do spłaty!

A teraz przejdźmy do finansów osobistych, abyście nie pomyśleli, że poszliśmy za bardzo w psychologię. Pogoń za szczęściem rozumianym jako przyjemna emocja wyjaśnia dlaczego za dużo wydajemy. Przecież zasługujemy na odrobinę szczęścia, prawda? Jak kupię sobie wreszcie nową brykę, to będę szczęśliwy! Co z tego, że pali jak smok, ale może wtedy, może wtedy poczuję prawdziwe zadowolenie. Albo jak kupię tę markową kanapę z funkcją relaksu – może i kosztuje kilkanaście koła, ale włoska robota! Albo ta spódniczka – tak, co prawda w szafie nie mam miejsca, ale coś mi się od życia przecież należy, nie? A jak już kupię to mieszkanie na Żoliborzu, mimo że w sumie to nie stać mnie na taką lokalizację, to wtedy przecież będę musiał już być szczęśliwy, będę miał w końcu swoje własne cztery kąty.

To wszystko iluzja szczęścia. Aby nie było: po zakupie nowych rzeczy, rzeczywiście odczuwamy większe zadowolenie. Ale ono szybko przemija. Zjawisko to nazywa się hedonistyczną bieżnią, bo gonimy za szczęściem tak bardzo, że nawet nie zauważamy, że stoimy w miejscu. Według słynnego badania poziomu szczęścia u osób, które wygrały w loterii typu lotto, ich zadowolenie po półtora roku nie było większe od zadowolenia grupy kontrolnej (czyli zwykłych śmiertelników, którzy niczego nie wygrali)! Początkowa euforia farciarzy znikała, zaś szczęście powracało do poziomu wyjściowego (pokazuje to także wykres na początku wpisu). A mówimy o gościach, którzy wygrali grube sumy – a cóż dopiero w przypadku kupna samochodu czy nowych mebli do kuchni!

Aby było jasne: nie chodzi o to, abyście nie czerpali żadnych przyjemności z życia (wszak egzystencja bez zabawy ze szczeniaczkami albo bez dobrego jedzenia byłaby nader przykra) i wiedli żywot ascety. Ale pomyślcie: skoro ten nowy smartfon albo bluzeczka i tak przestaną was cieszyć po kilku tygodniach, to może nie ma sensu kupować sobie najnowszych modeli i topowych marek?

Aha, a co z tym szczęściem – to jak je w takim razie osiągnąć? Dobre pytanie, dajcie znać w komentarzach! Naprawdę, nie odrobimy pracy domowej za was, to jest wszak pytanie, na które ludzkość szuka odpowiedzi od samego początku. Ale ważne, abyście nie postrzegali szczęścia jako powierzchownej emocji, ale raczej jako głębszej satysfakcji z życia. A takiego zadowolenia raczej ci nie da nowa sofa czy najnowszy ajfon. Zamiast więc wydawać pieniądze na iluzję szczęścia, to może lepiej jednak te pieniądze zaoszczędzić i zainwestować? Albo przynajmniej wydać sensowniej, np. na rozwijanie cenionych na rynku umiejętności, aby móc znaleźć lepiej płatną pracę i osiągać wyższe dochody (kwarantanna może być dobrym czasem na przeszkolenie się)? Albo na przygotowanie drobnych prezentów dla rodziny i przyjaciół, aby wzmocnić swoje relacje z nimi – według wielu badań to właśnie jakość naszych relacji w największym stopniu wpływa na nasze zdrowie i szczęście.

PS. Z tymi komentarzami to pisaliśmy serio: podzielcie się, czym dla was jest szczęście i jak je osiągacie J