Co byś zrobił, wiedząc, że będziesz żyć 100 lat?

Coś Ci powiemy. Choć może to zabrzmieć nieprzekonująco podczas pandemii, bardzo możliwe, że będziesz żył dłużej, niż ci się wydaje. Może nawet 100 lat. Bzdury? Wcale nie, jak piszą Lynda Gratton i Adrew Scott w książce 100-letnie życie. Codzienność i praca w erze długowieczności, połowa rodzących się obecnie dzieci na Zachodzie będzie żyć ponad 105 lat.

Tak, wiem, nie jesteś dzieckiem i nie mieszkasz na Zachodzie. Ale i w Polsce ludzie żyją coraz dłużej, co widać na poniższym wykresie.

Żyjemy coraz dłużej. Ale czy oszczędzamy więcej?

Według tablic trwania życia GUS-u, jeśli jesteś 30-latkiem, to będziesz przeciętnie żył do 75 lat. Jeśli 30-latką, to nawet do ponad 82 lat. Zgoda, do setki wciąż brakuje trochę, ale traktuj te liczby jako dolną granicę. Dlaczego? Cóż, GUS stosuje tzw. metodę przekrojową, czyli zakłada, że schemat umieralności utrzyma się na poziomie z danego roku przez cały okres życia danej grupy. Jednak długość życia systematycznie zwiększa się, więc rozsądnie jest założyć, że gdy osiągniesz obecny wiek emerytalny 65 lat, to będziesz żyć przeciętnie dłużej niż żyją obecni 65-latkowie.

Fajnie, nie? Dłuższe życie to więcej czasu na realizację różnych projektów, marzeń. Wydłużenie życia z 70 do 100 lat oznacza dodatkowe 262 tysiące godzin do wykorzystania. Tylko pomyśl, co byś mógł zrobić z tą dodatkową ilością czasu!

Jest tylko jeden problem ze stuletnim życie. Finanse. Biologię można oszukać, ale nie arytmetykę. Dłuższe życie będzie od ciebie wymagać skumulowania większych zasobów. To nie jest rocket science: gdy żyjemy dłużej, potrzebujemy więcej pieniędzy.  Oznacza to, że będziesz musiał pracować jeszcze po 70, albo i dłużej… Według obliczeń Gratton i Scotta, przy stuletnim życiu, oszczędzaniu 10 proc. dochodów oraz docelowej stopie zastąpienia (relacja emerytury to ostatniej pensji) w wysokości 50 proc. ludzie będą mogli przejść na emeryturę dopiero po osiemdziesiątce! Będzie chciało ci pracować tak długo? Nie wydaje mi się… Oczywiście, będziesz mógł pracować krócej, ale wtedy otrzymasz znacznie niższą stopę zastąpienia (o której pisaliśmy tutaj). Zresztą nie wiem jak dla ciebie, ale dla nas nawet emerytura w wysokości połowy ostatniej pensji nie wydaje się zadowalająca.

Oznacza to tylko jedno. Twoja stopa oszczędności będzie musiała wzrosnąć. Oszczędzenie zaledwie 10 proc. dochodów to za mało przy stuletnim życiu (a przecież niektórzy oszczędzają nawet mniej, jeśli w ogóle)… Wiem, że się powtarzamy, ale chcemy, aby długie życie było dla Was błogosławieństwem, a nie przekleństwem. Thomas Hobbes, angielski filozof, określił kiedyś ludzkie życie jako przykre, prymitywne i krótkie. A wiecie, co jest jeszcze gorsze? Życie przykre, prymitywne i długie.

Dlatego powinieneś zacząć więcej oszczędzać. Nie, nie od jutra, ani nie od nowego roku. Teraz!

Reklama

Dlaczego wciąż nie udaje mi się oszczędzać?

Pamiętasz swoją pierwszą wypłatę? Ja tak. Było to w 2008 roku. Skończyłem pierwszy rok studiów i zacząłem tłumaczyć seriale telewizyjne z angielskiego na polski. Jak na ówczesne czasy, zarabiałem całkiem przyzwoite pieniądze. Wystarczało mi na studenckie życie i całkiem sporo udawało się oszczędzić. Dziś nie wyobrażam sobie, że mógłbym za taką kwotę przeżyć nawet pół miesiąca, nie mówiąc o oszczędzaniu z niej czegokolwiek.

Skąd wynika ta zmiana? To tak zwana inflacja stylu życia, nazywana również „efektem Diderota”. Francuski filozof, Denis Diderot, w jednym ze swoich esejów opisywał, co przydarzyło mu się, gdy otrzymał w prezencie elegancki i kosztowny szlafrok. Niebawem dostrzegł, że otaczające go przedmioty nie są wystarczająco wytworne w porównaniu z nowym nabytkiem. Najpierw wymienił stary fotel na nowy, obity marokańską skórą. Później zamienił swoje stare biurko na kunsztownie zdobiony sekretarzyk. I tak z czasem nowy szlafrok doprowadził do wymiany całego szeregu przedmiotów, a to z kolei – do znacznych wydatków, a wręcz popadnięcia w długi.

W jaki sposób dotyka to nas we współczesnych czasach? Niemal w identyczny. Zmieniamy pracę na lepiej płatną i czujemy tę zmianę w portfelu. Przeprowadzamy się z wynajmowanego pokoju w mieszkaniu ze współlokatorami do wygodniejszego lokum blisko centrum miasta. Do pracy nie chcemy dojeżdżać już autobusem, więc decydujemy się na samochód, nie gorszej klasy niż ten, którym jeżdżą nasi nowi koledzy. Oczywiście trzeba też wymienić garderobę, w nowym otoczeniu potrzebne przecież będą markowe ciuchy. I co się okazuje? Podwyżka, zamiast poprawić sytuację materialną, doprowadziła do wzrostu wydatków, a nawet zaciągnięcia kredytów, które latami będą drenować naszą kieszeń. Musimy zatem pracować jeszcze więcej i ciężej, szukać jeszcze lepiej płatnej pracy, która pozwoli związać koniec z końcem… I tak wpadamy w błędne koło.

Co zrobić, aby uniknąć tej pułapki?

  1. Pamiętaj, że istnieje zjawisko inflacji stylu życia. Skoro Ty już o nim wiesz, to pierwszy krok już za Tobą.
  2. Policz, ile tak naprawdę warta jest Twoja podwyżka. Przelicz kwoty brutto na netto. Sprawdź, czy nie wpadniesz w wyższy próg podatkowy, co spowoduje, że wypłata przez część roku będzie niższa (jeśli używasz internetowego kalkulatora brutto/netto, korzystaj z takiego, który pokazuje wynagrodzenie w przekroju całego roku, na przykład tutaj). Musisz wiedzieć, jaką kwotą tak naprawdę dysponujesz.
  3. Zaoszczędź przynajmniej część, może nawet połowę dodatkowych pieniędzy. Skoro żyłeś bez nich, to znaczy, że jest to jak najbardziej możliwe. Ustaw od razu zlecenie stałe na rachunku bankowym, które będzie przekazywało ustaloną kwotę na konto oszczędnościowe.
  4. Nie zaciągaj nowych kredytów. Skoro zarabiasz więcej, to nie powinieneś przeznaczać dodatkowych środków na spłatę odsetek od zobowiązań! Teraz łatwiej jest ci oszczędzać, więc nawet jeśli planujesz większy zakup, odłóż go o kilka miesięcy i wykorzystaj ten czas na zgromadzenie odpowiednich funduszy. Może po tym czasie okaże się, że nowy model telefonu jednak nie jest niezbędny do przeżycia? Uwaga o unikaniu kredytów nie dotyczy kredytów hipotecznych. O tym, jak podejść do nich w sposób racjonalny i przemyślany piszemy w innym wpisie.
  5. Nie zmieniaj towarzystwa. Nie chodzi oczywiście o to, żeby unikać nowych znajomości, zwłaszcza z ludźmi, którzy będą ciągnąć nas w górę w różnych aspektach życia! Ale pamiętaj, że dla bezpieczeństwa finansowego ważnym, choć mocno niedocenianym czynnikiem jest to, w jakim towarzystwie się obracamy (wliczamy w to również naszego partnera życiowego!). Jeśli masz znajomych, których dochody i majątek są wyższe niż Twoje, rodzi się silna pokusa, aby dorównać im, przynajmniej w zewnętrznych przejawach zamożności – nowy samochód, drogie ubrania i gadżety i tak dalej. Później dochodzą drogie prywatne szkoły i zajęcia pozalekcyjne dla dzieci. Ciekawe wyniki przynoszą badania dotyczące udziału różnych rodzajów wydatków w zależności od poziomu zamożności (link). Poziom wydatków na rozrywkę jest procentowo dość zbliżony w każdym z decyli, na które ankietowani zostali podzieleni pod kątem swojej zamożności. Czyli – spędzając wolny czas w towarzystwie ludzi o wyższym statusie materialnym niż Twój, prawdopodobnie wydasz znacznie więcej niż oni w porównaniu do swojego dochodu. Dla własnego bezpieczeństwa unikaj znajomości, które powodują, że wydajesz więcej pieniędzy, niż wydałbyś normalnie. Zmiana pracy to moment, kiedy poznajesz nowych ludzi, często lepiej sytuowanych niż ty. Jeśli wcześniej nie wychodziłeś co tydzień na drinki kosztujące po 50 zł za sztukę, nie zaczynaj tylko dlatego, żeby nowi koledzy szybciej Cię polubili. Polubią Cię również bez tego J

Jakie wnioski? Jeśli miałbym podsumować wszystkie porady w najkrótszy możliwy sposób: stąpaj twardo po ziemi i uważaj, żeby woda sodowa nie uderzyła Ci do głowy po sukcesie!

Jak oszczędzać na dzieciach?

Tytuł tego wpisu może się niektórym wydać wręcz obrazoburczy. No bo jak to? Oszczędzać na naszych małych skarbach, dla których chcemy wszystkiego, co najlepsze?

Stop. Właśnie takiego myślenia oczekują od Was producenci z branży produktów dziecięcych. A uwierzcie, że jest to ogromna branża działająca na bardzo wysokich marżach. A bardzo istotną pozycją kosztów jest marketing. Marketing, który ma za zadanie wmówić młodym rodzicom, bardzo przejętym swoją nową rolą, że wydając pieniądze zapewniają dziecku wszystko, co najlepsze. Tymczasem, czy rzeczywiście zawsze jest tak, że im więcej wydamy, tym dziecko jest bardziej szczęśliwe? Przyjrzyjmy się pozycjom, na których spokojnie możemy urwać kilka(set, lub i tysięcy) złotych i to w momencie, kiedy nowych wydatków pojawia się sporo, a wsparcie z Programu 500+ zostało już wydane przez Was na używki J

  1. Wózek. Prawdę mówiąc, to jego wybór jest chyba bardziej skomplikowany niż wybór samochodu. Bo z jednej strony ważna jest amortyzacja, ale też żeby lekko się prowadził i żeby mało ważył, do tego żeby miał torbę i uchwyt na kubek… Jednym słowem, mnóstwo bajerów, za które oczywiście trzeba dopłacić. Ale akurat ten przedmiot można spokojnie kupić używany w komisie. A jeśli nowy, to może warto rozejrzeć się wśród polskich marek, zamiast rzucać się na sprzęt, z którym celebrytki pozują na Instagramie?
  2. Ubranka. Ubranka dla niemowląt są słodkie i urocze, to niezaprzeczalnie. Zwłaszcza panie mają tendencję, żeby zachwycać się nimi i nad nimi rozczulać. Wydawanie na nie majątku to jednak gruba przesada, zwłaszcza kiedy uświadomimy sobie, że pierwszych kilka rozmiarów dziecko będzie nosiło najwyżej przez miesiąc czy może półtora. Kiedy kupisz zbyt wiele ciuszków, jest spora szansa, że część z nich stanie się za mała, zanim odetniesz z nich metki! No i pamiętaj, że w rodzinie pewnie masz kogoś z trochę już większym dzieckiem, kto chętnie pozbędzie się zalegających w szafach i pawlaczach ubranek. Jeśli kupujesz nowe, stosuj te same zasady, co w przypadku ubrań dla dorosłych – czyli jak najwięcej na wyprzedażach sezonowych (pamiętaj tylko, że dzieci rosną i letnie ubranka kupowane jesienią muszą być odpowiednio większe, aby przydały się za rok).
  3. Odzież ciążowa. Wszystko, co ma przedrostek „ciążowy” jest automatycznie znacznie droższe od identycznego produktu, ale bez tego magicznego przymiotnika. To prawie tak samo, jak w przypadku usług i przedmiotów „ślubnych” – wiązanka kwiatów kosztuje 50 zł, ale już wiązanka ślubna (prawie identyczna) – 200 zł. Odzieży ciążowej można poszukać używanej, na licznych promocjach w dyskontach, albo po prostu – kupując trochę większy rozmiar odzieży „normalnej”.
  4. Podgrzewacze i wyparzacze do butelek. Drogi sprzęt produkowany przez praktycznie każdą globalną firmę działającą w sektorze dziecięcym. Funkcjonalność identyczna, jak garnka z ciepłą wodą, a sprzęt zajmuje mnóstwo miejsca. Odradzałbym zakup przed pojawieniem się dziecka – po kilku tygodniach sami zobaczycie, czy takie urządzenia w ogóle będą wam potrzebne.
  5. Zabawki. Po pierwsze, dziecko dostanie ich mnóstwo od dziadków i krewnych, którzy Was odwiedzą wkrótce po porodzie. Po drugie, niemowlak w pierwszych miesiącach życia nie potrzebuje szczególnie wymyślnych urządzeń, najlepiej bawi się na rękach u rodziców. A kiedy już zacznie samodzielnie odkrywać mieszkanie, to puste pudełka, poduszki i inne przedmioty codziennego użytku będą równie interesujące, jak wypasiony, grający i świecący zestaw za miliony monet.

Jak widzicie, warto oszczędzać niemal na wszystkim. A czy są pozycje, na których oszczędzać nie warto? Oczywiście – przede wszystkim w kategoriach „zdrowie” i „bezpieczeństwo”, czyli:

  1. Fotelik samochodowy. Bez dwóch zdań, kupujemy nowy i z atestem. Używany może być tańszy, ale czy masz pewność, że nie uczestniczył wcześniej w wypadku samochodowym? Czyli – kupujemy tylko nowy.
  2. Badania i leczenie. Sprawa też jest oczywista, na zdrowiu nie oszczędzamy – pisaliśmy o tym już wcześniej. Naturalnie jeżeli nie dzieje się nic złego, to można poczekać na badanie ze skierowania w publicznej służbie zdrowia, zamiast płacić za nie prywatnie. Tak samo w większości przypadków wszelkie suplementy diety dla dzieci to najzwyklejsze wyciąganie pieniędzy, w dodatku potencjalnie szkodliwe dla zdrowia w przypadku, gdy zaczniemy używać ich zbyt wiele.

Pewnie zauważyliście, że wszystkie porady dotyczą niemowląt i małych dzieci. Dlaczego? Po pierwsze – w tej kategorii wiekowej mam doświadczenie. Po drugie – pojawienie się na świecie dziecka, zwłaszcza pierwszego, to moment, w którym naprawdę łatwo popłynąć z wydatkami i zagracić dom mnóstwem sprzętów, które okażą się niepotrzebne.

Jak Oszczędzać: Ciąć Wydatki czy Zwiększać Dochody?

Wiemy już, że oszczędzanie jest niezmiernie ważne. Wiemy też, jak nie oszczędzać. Teraz wreszcie zajmiemy się tym, co tygryski ciekawi najbardziej, czyli jak więcej oszczędzać. Cóż, wyjścia są dwa. Aby zwiększyć swoje oszczędności, musicie albo zredukować swoje wydatki, albo zwiększyć swoje dochody. Proste, prawda? Ale co jest lepsze? Jak to się mówi, trwa spór w doktrynie – w tym wpisie postaramy się rozwikłać ten jeden z największych sporów w finansach osobistych.

Lepiej zwiększać dochody czy ciąć wydatki?

Dlaczego lepiej ciąć wydatki?

Jedni rabini twierdzą, że lepiej ciąć wydatki. Dlaczego? Redukcja wydatków nie tylko bowiem powiększa twoje oszczędności każdego miesiąca, ale także zmniejsza ilość potrzebnego kapitału na utrzymanie twojego standardu życia na emeryturze. Zamiast inflacji stylu życia mamy tutaj deflację stylu życia. Czyli oszczędzasz więcej, a musisz odłożyć mniej, co oznacza, że cały proces zajmie ci mniej czasu.

Rozważmy przykład. Załóżmy, że zarabiasz 3 kafle, a wydajesz 2,5 kafla miesięcznie. Oszczędzasz zatem 500 zł, co oznacza, że przy twoich wydatkach musisz oszczędzać 5 miesięcy na jednomiesięczny bezpłatny urlop (zakładamy brak odsetek czy dywidend jakichkolwiek). Załóżmy teraz, że tniesz wydatki do 2 kafli miesięcznie, czyli oszczędzasz teraz 1000 zł miesięcznie. Ponieważ twoje koszty utrzymania spadły do 2 tysięcy zł, oznacza to, że musisz oszczędzać teraz nie 5 miesiący, ale tylko 2 miesiące! Magia, co?

            Do tego warto pamiętać, że gdy nie wydajesz np. 15 zł na kawę w starbuniu, to nie oszczędzasz 15 zł, ale znacznie więcej, bo 15 zł zainwestowane nawet na niewielki procent po kilkudziesięciu latach urasta do znacznie więcej kwoty. Po 30 latach na 4 procent te 15 zł przekształca się w prawie 50 zł.

Dlaczego lepiej zwiększać dochody?

Konkurencyjna szkoła talmudyczna twierdzi, że dużo lepszym pomysłem na wzrost oszczędności jest powiększanie dochodów. Dlaczego? Cóż, dochody można teoretycznie zwiększać w nieskończoność, sky is the limit. Oczywiście, z tą nieskończonością to trochę przesada, ale potencjał jest zdecydowanie większy niż przy cięciu wydatków, zwłaszcza przy niskim poziomie życia. Rozważmy przykład. Jeśli ktoś zarabia pensję minimalną, to dostaje na rękę nieco ponad 1900 zł. Załóżmy, że taka osoba ma wynajmowany pokój i inne stałe opłaty wydaje 1000 zł. Oznacza to, że na tzw. życie zostaje 900 zł. A jeść coś trzeba. Oczywiście, nawet z tej sumy da się coś odłożyć, ale nie oszukujmy się: nie będą to porażające sumy. A jeśli chcemy nie tylko oszczędzać, ale także prowadzić zdrowy tryb życia i mieć kiedyś komfort życia cokolwiek większy niż studencki to jednak jedynym sensownym rozwiązaniem jest powiększanie dochodów.

            Poza tym wzrost dochód umożliwia nam zwiększenie naszego standardu życia, zaś redukcja wydatków to tylko (albo aż!) odłożenie konsumpcji w przyszłość.

Wzrost dochodów jest ważny z jeszcze jednego powodu. Umożliwia nam dokonywanie inwestycji w swój kapitał ludzki i rozwijanie cenionych umiejętności na rynku pracy, dzięki czemu w przyszłości będziemy mogli zarabiać jeszcze więcej. Gdy będziemy zawsze za wszelką cenę oszczędzać – w tym kosztem niezbędnych inwestycji w siebie – to możemy obniżyć swój potencjał do powiększania oszczędności w długim terminie (o tym, jak nie oszczędzać, pisaliśmy tutaj).

Wielka Synteza

Część z Was pewnie już spostrzegła, że powyższa debata nie ma specjalnie sensu. Odpowiedź na pytanie „czy lepiej ciąć wydatki, czy zwiększać dochody” zależy od sytuacji, w której jesteśmy. Jeśli jesteśmy studentami, którzy zarabiają pensję minimalną i mieszkają w piątkę w kuchni, to odpowiedź jest prosta: powiększanie dochodów. Bo dochody są bardzo niskie, a wydatki jeszcze niższe, więc nie ma za bardzo z czego ciąć. Jeśli zaś jesteśmy menedżerami wyższego szczebla w korpo i zarabiamy już bardzo dużo, ale dopadła nas inflacja stylu życia (o inflacji stylu życia napiszemy niebawem) i nasze wydatki są również bardzo wysokie, to odpowiedź też nasuwa się sama: cięcie wydatków.

            Powyższa debata nie ma sensu z jeszcze jednego powodu. Bo tak naprawdę obie strony mają rację. Albo w sumie nikt nie ma racji i wszyscy się mylą. Kluczem do powiększania oszczędności jest bowiem jednoczesne powiększanie dochodów oraz cięcie wydatków. Nawet nie tyle cięcie wydatków, co trzymanie ich w ryzach, aby nie dopuścić do inflacji stylu życia. Co ważne, w sumie wydatki mogą nawet wzrastać wraz z dochodami – ważne jednak, aby nie wzrastały w tym samym tempie co dochody. Czyli wydatki mogą nawet wzrastać w wymiarze absolutnym – ważne, aby spadały jako procent dochodów.

            Wróćmy do naszego przykładu osoby, która zarabia 3 kafle, a wydaje 2,5 tysiące, czyli oszczędza 500 zł, czyli 16,66 proc. zarobków. Załóżmy teraz, że zaczyna zarabiać 4000 tysiące, czyli o jedną trzecią więcej. Przy niezmienionych wydatkach, będzie to oznaczać 1500 zł oszczędności, czyli 37,5 proc. Jeśli wydatki wzrosną do 3 tysięcy, czyli o 20 proc., to stopa oszczędności i tak wzrośnie do 25 proc. Wzrost dochodów przekłada się w takiej sytuacji jednocześnie na powiększenie standardu życia oraz zwiększenie stopy oszczędności – czyli prawdopodobnie najzdrowszą kombinację w długim okresie. Ważne tutaj, aby nie pozwolić na inflację stylu życia – jeśli wydatki wzrosłyby również o tysiąc złotych, czyli jeśliby całą podwyżkę konsumowali, to wtedy nasza stopa oszczędności spadłaby do 12,5 procent!

            Podsumowując: najlepiej systematycznie powiększać dochody (jednak do momentu, w którym byśmy musieli sprzedać swoją duszę), trzymając jednocześnie wydatki w ryzach. Prawda, że proste? 🙂

Jak nie oszczędzać?

Nie bądź jak Sknerus McKwacz, oszczędzaj mądrze!

Wiemy już, gdzie szukać oszczędności w czasie kryzysu. Ale każdy sportowiec wie, że trudniej jest korygować błędne nawyki, niż uczyć się czegoś od nowa. Dlatego zanim będziemy rozwijać to, jak oszczędzać, przedstawimy kilka zasad, jak tego nie robić. Oszczędzać bowiem można zarówno mądrze, jak i głupio.

Zasada 1: Nie oszczędzamy na zdrowiu

Po pierwsze, oszczędzanie nie może odbijać się na naszym zdrowiu. Zatem, tak, spożywając jedynie ziemniaki z chlebem, można sporo zaoszczędzić na jedzeniu, ale negatywnie odbije się to na naszym zdrowiu. A nam chodzi o to, aby być bogatymi obywatelami świata, a nie bogatymi obywatelami szpitali (zwłaszcza obecnie). Zresztą, wydatki na leczenie szybko uszczupliłyby ewentualnie odłożony majątek. Bogacenie nie może odbywać się kosztem zdrowia, bo to oznaczałoby, że zdobywamy zasoby materialne kosztem zasobów witalnych. Nie dość, że trudno mówić tutaj o zwiększaniu naszych zasobów netto, to jeszcze zamieniamy zdrowie, które jest nieskończenie cenne i często nie do naprawienia, na zasoby materialne, które ostatecznie zawsze można zdobyć na nowo.

Oczywiście, nie znaczy to, że nie istnieje potencjał do rozsądnego cięcia wydatków w szeroko rozumianej sferze zdrowia. Nie musimy przecież kupować mnóstwa suplementów diety – zresztą większość z nich (może poza witaminą D) to ściema. Nie musimy kupować „ekożywności”, która w wielu przypadkach jest „eko” tylko z nazwy, za to wysokie marże są prawdziwe. Nie musimy wykupywać kompleksowych badań medycznych na 30-tkę czy 35-tkę – tylko te najistotniejsze w naszej sytuacji. Może czasem – gdy sprawa nie jest pilna – możemy iść do lekarza w ramach NFZ-u zamiast prywatnie za 150 zł.

Ale co do zasady: na zdrowiu nie oszczędzamy. Zasoby witalne – zwłaszcza w kontekście coraz dłuższego życia są jednymi z naszych najcenniejszych aktywów. Dlatego musimy o nie dbać i w nie inwestować. Bo tylko wtedy będziemy produktywni w długim terminie. A mówiąc drastycznie, aby każdy zapamiętał zasadę: do bogactwa nie możemy iść po trupach.

Zasada 2: Nie oszczędzamy na innych

Po drugie, oszczędzanie nie może odbijać się negatywnie na naszych relacjach z innymi. Nie odwiedzając rodziców, możemy zaoszczędzić na kosztach transportu, ale negatywnie odbije się to na naszych relacjach z rodziną. Musimy dbać nie tylko o nasze zasoby witalne, ale także o nasze zasoby relacyjne. Według badań udane relacje z innymi osobami są jednym z głównych czynników szczęśliwego życia. A nam zależy na tym, abyście nie tylko byli bogaci, ale także szczęśliwi. Majątek ma Wam pomagać, a nie przeszkadzać w osiąganiu szczęścia. Dlatego jak narzeczona ma urodziny, nie marudź już na koszta, tylko zabierz ją do kina. Gdy rodzina albo przyjaciel, ma problemy – rozbijaj świnię i pomagaj – po to też oszczędzasz, aby być oparciem dla najbliższych w potrzebie.

            Ale, trzeba być tutaj ostrożnym. Wielu ludzi będzie Was bowiem odciągać od oszczędzania. Będą wyśmiewać to podejście i namawiać do większej rozrzutności – częściowo w dobrej wierze, ale częściowo też z zawiści, że może udać wam się wybić do bogactwa – ważne tutaj odnalezienie złotego środka. Nie chodzi tutaj, aby nie kupować dziecku zabawek. Ale może czterolatek nie potrzebuje jeszcze Iphone’a, co? Nie chodzi tutaj, aby w ogóle nie wychodzić na piwo ze znajomymi. Ale nie musicie za każdym razem chodzić na krafty za 15 zika za pół litra, prawda? Może też być tak, że Wasza partnerka bądź partner w ogóle nie podziela celu oszczędzania i preferuje bardzo wystawny tryb życia. Wtedy – cóż, wtedy musicie sprawę bardzo głęboko przemyśleć. Warto pamiętać, że Wasz partner czy partnerka życiowa będą odgrywać kluczową rolę w drodze do finansowej niezależności.

            Ale co do zasady: oszczędzanie ma doprowadzić do finansowej niezależności. A finansowa niezależność ma między innymi służyć temu, że będziesz mógł zapewnić dobrobyt swoim najbliższym – nieważne, czy będziesz pracował czy nie. Posiadając dochód pasywny, będziesz mógł też poświęcić się działalności charytatywnej czy społecznej na rzecz innych. Oszczędzasz nie po to, aby jak Sknerus McKwacz taplać się w złotych monetach dla egoistycznej przyjemności, ale aby zapewnić finansowe bezpieczeństwo rodzinie czy po prostu móc zmieniać świat naprawdę na lepsze zamiast wklejać formuły do excela w korpo. Byłoby zatem głupio, aby w drodze do tego celu cierpieli inni, albo abyś na przykład oszczędzał na rozmowach telefonicznych z rodzeństwem.   

Zasada 3: Nie bądź sknerą

Co, jak mamy oszczędzać, nie będąc sknerą? Bardzo prosto. Po prostu skup się na największych pozycjach wydatkowych. Mówi o tym zasada Pareto, zwana też zasadą 80/20. Chodzi w niej o to, że 20% pozycji wydatkowych generuje 80% twoich wydatków. Anglicy mówią w tym kontekście: do not be penny wise, pound stupid. Dokładnie o to chodzi. Dlatego nie skupiaj się na drobiazgach, ale zaatakuj największe kobyły kosztowe. U różnych ludzi sytuacja będzie wyglądać inaczej, ale najprawdopodobniej będą to koszty mieszkania, koszty transportu i wydatki na jedzenie. Co z tego, że zamienisz kąpiele na prysznice albo będziesz miał krótsze prysznice czy mył się zimniejszą wodą i zaoszczędzisz w skali miesiąca kilka złotych, gdy cały czas będziesz mieszkał w nieefektywnej spółdzielni mieszkaniowej w centrum Warszawy i płacił horrendalnie wysoki czynsz, podczas gdy w sumie i tak pracujesz zdalnie i nie lubisz zgiełku miasta. Co z tego, że ustawisz w lodówce temperaturę o stopień wyższą i zaoszczędzisz kilka złotych na prądzie, gdy wciąż będziesz posiadał paliwożerne auto, na które będziesz wydawał tysiaka miesięcznie. Nie mówimy, by nie dokonywać drobnych optymalizacji, ale nie osiągniesz w ten sposób majątku ani radykalnie nie poprawisz swojego budżetu. Warto je robić, i z psychologicznego punktu widzenia sukcesy w drobnych sprawach mogą być bardzo motywujące. Ale największe efekty osiągniesz zabierając się za największe pozycje wydatkowe. Miałem kiedyś znajomego, który nie zapalał światła, gdy wchodził do danego pomieszczania na krócej niż 30 sekund, który spuszczał wodę w toalecie co drugie użycie, i który gasił silnik dojeżdżając do świateł. I wiecie co? Majątku się nie dorobił, a był upierdliwy i nie do życia. Zatem, raz jeszcze, nie twierdzimy, że nie warto optymalizować drobnych wydatków, ale celem oszczędzania jest osiągnięcie finansowej niezależności, nie zatruwanie życia sobie i innym. Zidentyfikuj 20% pozycji, na które wydajesz 80% forsy i uderz w nie – to po prostu będzie najbardziej efektywne podejście.

Zasada 4: Nie oszczędzamy kosztem naszego czasu

Po czwarte, oszczędzanie nie może odbijać się negatywnie na naszym czasie. Przecież czas jest tak naprawdę naszym najcenniejszym zasobem. Pieniądze można zarobić na nowo, ale czas przepada bezpowrotnie. Dlatego korzyści z cięcia wydatków nie mogą przekroczyć kosztu poświęconego na oszczędności czasu. Przykładowo, jeśli jest promocja na kurczaka w hipermarkecie na drugim końcu miasta, w wyniku czego zaoszczędzisz 10 zł, ale poświęcisz na dojazd i zakupy godzinę czasu (a jeszcze przecież paliwo!), to prawdopodobnie nic nie zaoszczędziłeś, ale straciłeś na całej operacji. Oczywiście, wszystko zależy od kosztu twojego czasu (jak ją obliczyć wytłumaczymy w przyszłym wpisie) – dlatego powinieneś mieć zawsze pewną wartość szacunkową z tyłu głowy i porównywać z nią korzyści z oszczędzania. Mogą bowiem okazać się pozorne. Dobrym przykładem jest gotowanie w domu. Jeśli jesteś studentem, który nie pracuje, to gotując w domu zamiast stołować się w knajpach możesz sporo zaoszczędzić – zwłaszcza jeśli gotujesz dla kilku osób albo posiłki na kilka dni z rzędu. Jeśli jednak jesteś dziennikarzem i w ciągu godziny możesz napisać artykuł za 100 zł, to gotowanie w domu niekoniecznie będzie dla ciebie korzystne finansowo, bo raczej nie oszczędzić na kosztach posiłku więcej niż wynosi koszt utraconego dochodu.

            Koszt czasu jest to w dużej mierze sprawa subiektywna, ale co do zasady oszczędzając, musisz pamiętać o kosztach alternatywnych. A podstawowym kosztem alternatywnym różnych działań mających na celu oszczędzanie jest Twój czas. Który jest bardzo cenny. Dlatego dziękujemy, że przeczytałeś ten wpis! Podziel się przemyśleniami w komentarzach!

O tym, dlaczego jesteś nieszczęśliwy. I co ma szczęście do finansów osobistych.

Niech zgadnę. Pragniesz szczęścia. Jak każdy z niemalże 8 miliardów ludzi na świecie. Ale, zaryzykuję takie stwierdzenie, że nie do końca czujesz się szczęśliwy. Niby wszystko układa się świetnie, ale coś tam jednak cię uwiera, nie do końca jesteś usatysfakcjonowany, mogłoby być lepiej. Jeśli nie mam racji i jesteś w pełni spełniony – to wspaniale, nie musisz czytać tego wpisu. W ogóle nie musisz czytać tego bloga, ani nic nie musisz – wszak osiągnąłeś pełnię szczęścia, więc nieważne czy jesteś bogaty, czy biedny, i tak nic nie jest w stanie zakłócić twojego radosnego spokoju.

            Jednak jeśli nie jesteś tybetańskim mnichem w stanie nirwany, to pewnie jednak zastanawiasz się, jak być bardziej szczęśliwym. Ja ci tego nie powiem, bo to jest chleb, który każdy musi samemu upiec, ale powiem ci, dlaczego nie jesteś szczęśliwy. I dlaczego wydajesz za dużo pieniędzy. OK, no to do rzeczy!

            Większość ludzi po prostu niewłaściwie definiuje szczęście. Dla wielu z nas szczęście to pewien bardzo pozytywny stan emocjonalny, euforyczny moment. Wiecie, co mam na myśli: skok ze spadochronu, chwila erotycznego uniesienia, wakacje w egzotycznym kraju, kubełek lodów czekoladowych, romantyczny spacer po plaży, ryk auta sportowego, argentyński stek i lampka wina w drogiej knajpie, nowa markowa sukienka dorwana na wyprzedaży, pocałunek w deszczu, nowe, większe mieszkanie, i przede wszystkim głaskanie szczeniaczków. Jeśli wciąż nie wiecie, o czym mówię, to wejdźcie na fejsa i zobaczcie, co wrzucają wasi znajomi.

No i wszystko pięknie – kto nie kocha szczeniaczków? – ale jest jeden problem. Emocje nie trwają długo. Zatem i tak rozumiane szczęście nie trwa długo, lecz szybko się ulatnia. Dlatego ścigamy jeden cel za drugim w nieustannej pogoni za szczęściem, które jednak nigdy nie gości w nas na trwałe. Wiecie, o co chodzi. Mówimy sobie: „jeśli tylko znajdę chłopaka, to będę szczęśliwa”. Albo „gdy tylko dostanę awans, to już na pewno będę szczęśliwy”. Później łapiemy króliczka i – nic, pustka. Przygnębienie. Rozczarowanie. Zniechęcenie. Wypalenie zawodowe. Depresja. A może i nawet kredyt hipoteczny do spłaty!

A teraz przejdźmy do finansów osobistych, abyście nie pomyśleli, że poszliśmy za bardzo w psychologię. Pogoń za szczęściem rozumianym jako przyjemna emocja wyjaśnia dlaczego za dużo wydajemy. Przecież zasługujemy na odrobinę szczęścia, prawda? Jak kupię sobie wreszcie nową brykę, to będę szczęśliwy! Co z tego, że pali jak smok, ale może wtedy, może wtedy poczuję prawdziwe zadowolenie. Albo jak kupię tę markową kanapę z funkcją relaksu – może i kosztuje kilkanaście koła, ale włoska robota! Albo ta spódniczka – tak, co prawda w szafie nie mam miejsca, ale coś mi się od życia przecież należy, nie? A jak już kupię to mieszkanie na Żoliborzu, mimo że w sumie to nie stać mnie na taką lokalizację, to wtedy przecież będę musiał już być szczęśliwy, będę miał w końcu swoje własne cztery kąty.

To wszystko iluzja szczęścia. Aby nie było: po zakupie nowych rzeczy, rzeczywiście odczuwamy większe zadowolenie. Ale ono szybko przemija. Zjawisko to nazywa się hedonistyczną bieżnią, bo gonimy za szczęściem tak bardzo, że nawet nie zauważamy, że stoimy w miejscu. Według słynnego badania poziomu szczęścia u osób, które wygrały w loterii typu lotto, ich zadowolenie po półtora roku nie było większe od zadowolenia grupy kontrolnej (czyli zwykłych śmiertelników, którzy niczego nie wygrali)! Początkowa euforia farciarzy znikała, zaś szczęście powracało do poziomu wyjściowego (pokazuje to także wykres na początku wpisu). A mówimy o gościach, którzy wygrali grube sumy – a cóż dopiero w przypadku kupna samochodu czy nowych mebli do kuchni!

Aby było jasne: nie chodzi o to, abyście nie czerpali żadnych przyjemności z życia (wszak egzystencja bez zabawy ze szczeniaczkami albo bez dobrego jedzenia byłaby nader przykra) i wiedli żywot ascety. Ale pomyślcie: skoro ten nowy smartfon albo bluzeczka i tak przestaną was cieszyć po kilku tygodniach, to może nie ma sensu kupować sobie najnowszych modeli i topowych marek?

Aha, a co z tym szczęściem – to jak je w takim razie osiągnąć? Dobre pytanie, dajcie znać w komentarzach! Naprawdę, nie odrobimy pracy domowej za was, to jest wszak pytanie, na które ludzkość szuka odpowiedzi od samego początku. Ale ważne, abyście nie postrzegali szczęścia jako powierzchownej emocji, ale raczej jako głębszej satysfakcji z życia. A takiego zadowolenia raczej ci nie da nowa sofa czy najnowszy ajfon. Zamiast więc wydawać pieniądze na iluzję szczęścia, to może lepiej jednak te pieniądze zaoszczędzić i zainwestować? Albo przynajmniej wydać sensowniej, np. na rozwijanie cenionych na rynku umiejętności, aby móc znaleźć lepiej płatną pracę i osiągać wyższe dochody (kwarantanna może być dobrym czasem na przeszkolenie się)? Albo na przygotowanie drobnych prezentów dla rodziny i przyjaciół, aby wzmocnić swoje relacje z nimi – według wielu badań to właśnie jakość naszych relacji w największym stopniu wpływa na nasze zdrowie i szczęście.

PS. Z tymi komentarzami to pisaliśmy serio: podzielcie się, czym dla was jest szczęście i jak je osiągacie J